[…] to w ogóle nie jest o przyszłości, ale o naszej sytuacji tu i teraz.
A.P.: Czy trudna wydaje się dzisiaj odpowiedź na pytanie kim Pani jest – archeologiem czy fotografem?
K.M.: Wśród archeologów jestem fotografem, wśród fotografów jestem archeologiem. Ja sama myślę o sobie, że przede wszystkim jestem matką, a potem dopiero kimś, kto posługuje się fotografią, kimś, komu fotografia jest bliska emocjonalnie – bo, kiedy trafiam na materiał przyniesiony przez kogoś (często dosłownie: „mam tu taki karton… nie chciałabyś go przejrzeć?”), to wydaje mi się, że odkrywam swoją osobistą Troję (śmiech). Jestem wtedy zwyczajnie szczęśliwa, a potem dopiero przychodzi refleksja, pomysł. Bardzo rzadko coś wymyślam i rozpoczynam metodyczne poszukiwania. Jest odwrotnie – temat z reguły przychodzi z zewnątrz, jakby przy okazji.
A.P.: Projekt Tło wydaje się niełatwy w interpretacji, istnieje nawet spore ryzyko, że zostanie odebrany zbyt powierzchownie…
K.M.: Być może jest tak, że dla odbiorcy, który nie posiada nawet ograniczonej wiedzy na temat tzw. „Ziem Odzyskanych”, ten projekt może być zbiorem fotografii poddanych mniej lub bardziej udanej edycji. Jest natomiast szansa, że osoba, która dysponuje nawet tylko ograniczonym, osobistym doświadczeniem związanym z tym regionem, zatrzyma się przy tym projekcie na dłużej. Wydaje mi się, że potrzebne jest osobiste przeżycie rozstania, utraty, żeby móc czytać takie materiały. Tak chyba jest ze sztuką w ogóle, że trzeba chcieć podejść do niej bliżej, żeby się dała na chwilę oswoić. Ponadto, tym którzy tu mieszkali, należy się – zwyczajnie – pamięć. I dodatkowo można zastanowić się, czy ta pamięć dzisiaj jest w stanie nas jakoś formować, i czy potrafimy się z nią na co dzień uporać: z przedmiotami, rozpadem dawnej rzeczywistości, stwarzaniem infrastruktury do życia na nowo. Nie wiem czy pamięć o przeszłości tych ziem jest jej obecnym mieszkańcom do czegoś potrzebna. Trwa tam przecież od dziesięcioleci proces wypierania, zacierania śladów. Mimo upływu lat, wciąż żywe jest mentalne „niezasiedlenie”, a podejrzliwy stosunek do odwiedzających te tereny Niemców jest niemal oczywisty. A przecież ludziom należy się spokój. Po obu stronach. Wyczuwam to zresztą we własnej rodzinie: mieszkamy „tutaj”, ale nie do końca jesteśmy „u siebie”. Coś planujemy, remontujemy, płacimy czynsze, a nawet kupujemy, ale wiadomo, że to jest obciążone trudną historią. Ta trauma, jeżeli nie będzie przepracowana przez moje, nasze pokolenie – przejdzie na nasze dzieci, a przecież, ostatecznie, mamy prawo tu zostać.
A.P.: O jednym ze zdjęć z projektu Tło usłyszałam w trakcie jednego ze spotkań autorskich intrygująco brzmiące zdanie, impresję: Trzeba się przyjrzeć ruinom i iść w przyszłość. Na ile istotnie ten projekt jest rodzajem dialogu przeszłości z przyszłością?
K.M.: Tło tylko na pozór opowiada o przeszłości. Posługuje się jej językiem, ale nie o niej mówi. To historia o nas – dziś. Na przykład zdjęcie dzieci żydowskich w pustym basenie zestawione ze zdjęciem rzeki na Górnym Śląsku: to w ogóle nie jest o przeszłości, ale o naszej sytuacji tu i teraz. To jest o nas – bo nic, co było, samo z siebie nie znika, tylko odradza się, wciąż na nowo, w różnych formach. Jest w nas i cały czas pracuje.
A.P.: I w tym sensie jest to „wyjście” w przyszłość… (śmiech)
K.M.: W tym sensie, tak… (śmiech)
A.P.: Proszę zdradzić jak powstaje taka wystawa?
K.M.: Tło to głównie efekt rodzinnych wizyt na Dolnym Śląsku ̶ lokalnych, rodzinnych migracji, nieustannego zaskoczenia miejscem, w którym się wychowało, a które odkrywa się za każdym razem na nowo. To raczej wynik tego kim jesteś, gdzie jesteś, jakie decyzje podejmujesz na co dzień. Wtedy widać, że to fotografia „żywa”, element codziennego przeżycia, a nie kalkulacji artystyczno-finansowych. Są też w tym projekcie zdjęcia, które zrobiłam we wrocławskim Muzeum Przyrodniczym, założonym w 1814 roku. Fascynująca jest np. historia wydobytej z gruzów kolekcji wypchanych zwierząt – to uderzające: świat po II wojnie się zawalił, a tu zostały ptaki czy żuczki poopisywane i poukładane…
A.P.: Jedna z fotografii z tego muzeum – z imponującą sylwetką niedźwiedzia – została wykorzystana do stworzenia plakatu ubiegłorocznego festiwalu fotografii „W ramach Sopotu”…
K.M.: Niedźwiedzia znalazłam w tzw. dziale „mokrym” Muzeum, tj. w dziale ryb i innych organizmów, przechowywanych w słojach. Został ustawiony pod ścianą, między gablotami. Mało oczywiste miejsce dla takiego eksponatu. Magazyny mają jednak własne prawa, często zaskakujące.
A.P.: Jest jeszcze jedno ważne zdjęcie – to z jeleniem, to też zdaje się, co najmniejmityczna postać…
K.M. : Tak, trochę w roli przewodnika. Musimy pamiętać, jak wyglądał proces przesiedleń. Nikt przecież nie chce opuszczać swojej ziemi. W tym przypadku mówimy o ludziach, którzy musieli odejść, i o tych, którzy musieli przyjść. „Osadnicy” często przez jakiś czas mieszkali z Niemcami, obie strony musiały wypracować kompromis codzienności, a tam gdzie już nie było ludzi, zostawały przecież ich rzeczy, zapach – poczucie obecności, które jest wyczuwalne do dziś. To budzi strach, z którym się trudno żyje. Przewodnik więc mówi – popatrz, prawdopodobnie nie znasz tej historii.
Rozmawiała Agnieszka Plech
Katarzyna Mirczak – Artystka sztuk wizualnych, absolwentka Instytutu Archeologii UJ. W swojej pracy artystycznej wykorzystuje obiekty odnalezione w archiwach instytucji naukowych i medycznych, eksplorując zagadnienia związane z pamięcią, tożsamością i śmiercią. Obiekty ukazuje w sposób zimny i zdyscyplinowany, zacierając tym samym granicę pomiędzy klasyczną martwą naturą a dokumentami naukowymi czy dowodami zbrodni. Jej prace są często wystawiane w najistotniejszych dla sztuki i fotografii miejscach, jak choćby w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Kunsthalle w Bratysławie, podczas festiwalu Rencontres d’Arles, podczas Paris Photo i AIPAD Photography Show w Nowym Jorku. Od 2010 r. współpracuje z Erickiem Franckiem (Eric Franck Fine Art, Londyn), jednym z założycieli Henri Cartier-Bresson Foundation w Paryżu, członkiem Advisory Board Tate Britain Gallery, wydawcą.