12 OFF / Łukasz Rusznica „Gdy spojrzysz mi w oczy dwa razy, rozchylę usta lub zacisnę pięści – fotografie z archiwum IPN”

Mogę mówić tylko za siebie: nie czuję się strażnikiem pamięci. Być może nawet na pewnym poziomie jestem pamięci przeciwnikiem, bo ona bardzo łatwo ulega manipulacji. Nasza pamięć mówi więcej o naszej potrzebie budowania narracji i interpretacji rzeczywistości, niż o faktach

Tytuł wystawy Gdy spojrzysz mi w oczy dwa razy, rozchylę usta lub zacisnę pięści brzmi niepokojąco, a opis projektu potwierdza przeczucia – archiwa Instytutu Pamięci Narodowej jako kanwa projektu… Czy istnieje jakaś interpretacyjna ścieżka wyjścia z takiej strefy mroku?

Po pierwsze, nie wiem czy faktycznie jest tak, że ta wystawa kogoś w ten mrok wprowadza. Zaraz potem, myślę sobie, że to chyba nawet zdrowe – tak wchodzić w niewygodne regiony, móc doświadczyć właśnie jakiegoś rodzaju dyskomfortu. Zwłaszcza w kontekście polskiej historii czy też historii w ogóle. Dzięki tym zdjęciom możemy wyobrazić sobie sytuację, w której twoje życie ma zostać totalnie przemielone przez gigantyczne procesy geopolityczne. One są poza twoją kontrolą, ba, czasem poza twoją świadomością… Ta wystawa trochę jest o tym, że historia jest żywiołem. Siłą, która jest często bardzo destruktywna, a nasze życie jest kruche. Warto może zatem skupić się na nim, na naszym indywidualnym codziennym doświadczeniu, na przeżywaniu świata. Może musimy uciekać od historii.

Czy pracując z tak szczególnym archiwalnym materiałem można odczuwać swobodę twórczą?

To jest bardzo trudne pytanie. Książkę (How to Look Natural in Photos. przyp. red.), która jest naszym wejściem w archiwum, robiliśmy we dwoje, z Beatą Bartycką. Zatem na wstępie zgodziliśmy się na to, że nasze indywidualne funkcjonowanie jest ograniczone naszą wzajemną obecnością. Zgodziliśmy się na to, że każdy z nas musi się jakby zrzec części własnej wolności i szukaliśmy tego, co się wydarzy między nami. Już sam pomysł na to, jak książka powstawała, w pewnym sensie tę swobodę twórczą nam ograniczał. Paradoksalnie wszystkie strukturalne ograniczenia, i to, że jest ta druga osoba, której zdanie się liczy, i że twoje zdanie musi być ciągle konfrontowane… Mało tego – struktura samego archiwum jest ograniczeniem, i to, jak jest  udostępniane, jakie są do dyspozycji narzędzia przeglądania fotografii w systemie IPN, itd. Ostatecznie, to wszystko tak naprawdę napędzało proces twórczy. Ciągle nas stymulowało i podsuwało odpowiedzi.

Czuliście się bardziej swoistymi strażnikami pamięci czy artystami?

Mogę mówić tylko za siebie: nie czuję się strażnikiem pamięci. Być może nawet na pewnym poziomie jestem pamięci przeciwnikiem, bo ona bardzo łatwo ulega manipulacji. Nasza pamięć mówi więcej o naszej potrzebie budowania narracji i interpretacji rzeczywistości, niż o faktach. Jest bardzo zawodna, a już pamięć narodu – to jest w ogóle pole minowe dla prawdy.  Bo funkcją pamięci narodowej jest budowanie tożsamości, a od tego już jest bardzo blisko do propagandy, do mitów założycielskich, itd. Do narracji, które mają w narodzie pewne cechy wzmocnić, a inne skrzętnie przysłonić.

Na wystawie, z jednej strony łączymy ze sobą fotografie z różnych lat i okresów, zachęcamy do interpretacji, patrzenia i oglądania, ale z drugiej, ciągle operujemy faktami, a nie pamięcią.

Łatwiejszy niż kiedyś dostęp do różnorodnych archiwów to potencjał do wykorzystania w

kolejnych projektach?

Rzeczywiście, wiele archiwów jest zdigitalizowanych, łatwiej dostępnych, ale być może istotniejszy jest naturalnie powstały dystans czasowy wobec tego, co zarchiwizowane. W fotografii to niezwykle istotne. Zdjęcia wzmacniają swoje znaczenie, gdy „odklejają się” od fotografowanych zdarzeń. To powoduje, że teraz te archiwa mogą być inaczej odbierane, czytane. Łapiąc dystans do przeszłości, zyskujemy możliwość opowiadania, za jej pośrednictwem, o teraźniejszości.

Rozmawiała: Agnieszka Plech

Udostępnij:

Skip to content